Dziwne to, ale wszystkie recenzje tej książki skupiają się na wątku miłosnym. Genialnie przewrotna w pewnym sensie powieść, została sprowadzona do jednego wymiaru: on ją kochał, ona innego, ale amor vincit. Co ciekawe, większość tych recenzji napisana jest jakby przez kalkę, nawet dobór słów jest podobny, a ja mam wrażenie, że autorzy przeczytali co najwyżej skrót tej powieści.
Każdy opis wygląda mniej więcej tak: „Miłość w czasach zarazy” została napisana przez Gabriela Garcíę Márqueza z ogromną czułością, humorem i wyrozumiałością, to niezwykła powieść o miłości, która okazuje się silniejsza od samotności, od fatum i od śmierci. Jest to historia uczucia niewydarzonego bękarta i poety Florentino Arizy oraz trzeźwej, rozsądnej Ferminy Dazy, spełniającego się po półwieczu oczekiwania. Oboje przechodzą przez wszystkie kręgi miłości – młodzieńcze zadurzenie, małżeństwo z rozsądku, szalone namiętności, miłości idealizowane i ulotne pragnienia cielesne. Ta niespotykana w dotychczasowej twórczości Garcíi Márqueza tematyka i tonacja przysporzyła pisarzowi miliony nowych czytelników całym świecie”.
Źródło http://lubimyczytac.pl/ksiazka/4807144/milosc-w-czasach-zarazy
Brednie – że tak napiszę. Pod pretekstem miłości Gabriel García Márquez zabiera nas w fascynujący świat tropików – krainy lejącego się nieba ukropu, mocnych huraganów, żaru gorących kobiet i zapachu potu niewolników. Tak przy okazji, przypomniała mi się namiastka huraganu jaką przeżyłem na Kubie. Wierzcie mi! – to zrobiło wrażenie…
By zrozumieć tę powieść trzeba zainteresować się choć trochę historią Kolumbii.
Tereny Kolumbii – zasiedlone przez Indian Czibcza i Arawak, skolonizowane przez gorących Hiszpanów, a dodatkowo mozaika ta została uzupełniona przez sprowadzonych z Afryki czarnych niewolników.
I to właśnie, ta różnorodność, wykształciła Kolumbię. Biali, czarni, Mulaci, Metysi i Zambo. A to wszystko podlane sosem XIX-wiecznych obyczajów.
Akcja toczy się w środowisku kreolów – białej – wyższej rasy. Nasi bohaterowie są najważniejszymi obywatelami swojego miasta. Ale mimo spętania konwenansami, również nimi rządzi „żar tropików” – gdzie miłość fizyczna jest sine qua non istnienia.
„Kładła się pod nim i brała go całego dla siebie całej, zamknięta w sobie samej, drążąc po omacku swój całkowity, wewnętrzny mrok, posuwając się to w jedną, to w drugą stronę, cofając się, poprawiając swój niewidoczny kurs, próbując innej intensywnej drogi, innej wędrówki, by nie zatonąć w mokradłach wypływającego z jej brzucha śluzu, pytając siebie i odpowiadając samej sobie bzyczeniem gza w swoim rodzinnym żargonie, gdzie jest to coś w ciemnościach, co tylko ona zna i czego pragnie tylko dla siebie, póki, nie czekając na nikogo, nie ulegała całkowicie, spadając w swoją przepaść w radosnej eksplozji ostatecznego zwycięstwa, które przyprawiało świat o drżenie. Florentino Ariza, wyczerpany, niespełniony, dryfował w kałuży potu obydwojga, odnosząc wrażenie, iż jest tylko i wyłącznie narzędziem rozkoszy…”
Bardzo sugestywny w mojej opinii opis seksu: namiętny, wilgotny, podniecający, brudny, pachnący smakiem spoconej skóry. Ale takie spełnienie możliwe jest tylko w tropikach…
Nasi bohaterowie to dr Juvenal Urbino, jego żona Fermina Daza i jej wieloletni wielbiciel Florentino Ariza. Ale co robi Ariza oprócz potajemnego wieloletniego wzdychania do Ferminy?
Kolekcjonuje kochanki – stare i młode, białe i kolorowe.
Nic to, że Florentino chorował sześć razy na rzeżączkę, raz na kiłę, czterokrotnie na szankier i sześciokrotnie na ziarnicę… Jednak ani jemu, ani żadnemu innemu mężczyźnie nie przyszłoby do głowy mówić o nich jako o chorobach, lecz jako wojennych trofeach… (sic!)
Czym jest jeszcze powieść „Miłość w czasach zarazy”. Moim zdaniem, książka ta jest pewnego rodzaju zmaganiem autora z własną starością. Z jego obawami i lękami. Gabriel Marquez miał 58 lat, gdy napisał tę powieść. A 58 lat – to – cytując Mickiewicza: „wiek męski, wiek klęski” – zwłaszcza w krajach, w których panuje kult machismo.
Nie jest moim zadaniem opisywać treści książki, ale uchylę rąbek tajemnicy i napiszę, że książka kończy się dosyć interesująco, a miłość zwycięża.
A tak serio, powieść jest genialna i idealna na tropikalne upały, które u nas na chwilę dzisiejszą panują… Bardzo polecam.