„13 wojen i jedna” – prawdziwa historia reportera wojennego…

0
228


„13 wojen i jedna” – prawdziwa historia reportera wojennego…

Długo czekała ta pozycja na mojej półce, ale jak już się doczekała, pochłonąłem ją w trzy wieczory. Kim był Krzysztof Miller – autor? Wirtuozem fotografii? Wrażliwym obserwatorem rzeczywistości? Poszukiwaczem przygód?
Myślę, że wszystkim. Ale przede wszystkim wolnym duchem, żyjącym swoją pasją i dla swojej pasji.
13 wojen i jedna – przejmująca opowieść o wojnie, okraszona doskonałymi fotografiami.

Gruzja – Czeczenia – Kongo – Rumunia czasów Causescu – Górny Karabach – RPA – Afganistan – Rwanda – był wszędzie tam, gdzie mocnymi łokciami rozpychał  się Mars.

Pokazywał nam rzeczywistość prawdziwą, choć nie jestem pewien, czy my w dobie sztucznych problemów „first world” do tej rzeczywistości dorośliśmy?

Krzysztof Miller w ostatnich latach swojego życia leczył się w klinice stresu bojowego. Niestety nie pomogło to i któregoś dnia postanowił odejść z tego świata.
Choć ja myślę, że głównym powodem były cięcia budżetów i upadek fotografii prasowej. Po co wysyłać fotoreportera na wojnę, skoro taniej można kupić zdjęcie w agencji fotograficznej. Pecunia, pecunia, pieniądze. A Krzysztof chyba już nie umiał żyć bez tych emocji, dreszczu ryzyka, uczucia strachu. Nie potrafił chyba, mimo że próbował, być już nikim innym niż fotoreporterem wojennym.

Zostawiłem sobie ostatni rozdział tej książki – jej podsumowanie na koniec – do przeczytania już po napisaniu tej recenzji. I właściwie nic mi nie zostało do dodania, mogę tylko zacytować kilka akapitów…

„Nie narzekam na postęp cywilizacyjny jak robotnicy w czasach rewolucji przemysłowej, którzy próbowali niszczyć maszyny odbierające im robotę. Wiedziałem, że tego postępu się nie powstrzyma. Ale mój organizm – poddawany już nie stresom związanym z pracą, tylko stresowi związanemu z coraz mniejszą ilością pracy – zaczął się poddawać. Bo po co wysyłać fotografa do Iranu, skoro redakcja zaraz będzie miała stamtąd dziesiątki zdjęć i filmów. Nie zrobionych co prawda przez profesjonalistów, ale zawsze jakichś…”

i dalej…

„Na początku myślałem, że mój sportowy organizm jakoś sobie z moją głową poradzi. Że przezwycięży jej chwilowy kryzys. Ale kryzys organizmu nałożył się na kryzys fotografii prasowej i reportażowej. Wraz z nowymi mediami, wraz z postępem technologicznym, wraz z internetem i z coraz doskonalszymi telefonami komórkowymi, z których mozna już nie tylko dzwonić. Którymi można też robić zdjęcia i kręcić filmy. Wraz z ich nadejściem mój zawód. Który był magią. Zaczął odpływać”.

Teraz pewnie Krzysztof Miller biega po niebieskich łąkach i fotografuje anioły podczas rozgrywek i rozrywek, a tylko czasem mruknie pod nosem: Miller, a chuj…

Bardzo polecam tę książkę.

Poniżej kilka fotografii autorstwa Krzysztofa…

konflikt w Nadniestrzu
Afganistan
Obóz uchodźców w Afryce
Bractwo Bang Bang w trakcie zamieszek w RPA
I na koniec znane z wielu memów – również jego autorstwa…

Oczywiście to tylko kilka zdjęć z bogatego zbioru fotografii Krzysztofa Millera.
Jeszcze raz bardzo polecam książkę…