Aleja Burz – Janusz Sawicki…

0
390

Janusza poznałem kilka lat temu w Paryżu. Przyszedł facet z bujną grzywą włosów, po czym zaczęliśmy rozmawiać, rozmawiać, rozmawiać… Wybaczcie więc, być może, a może nawet na pewno, ta recenzja nie będzie do końca obiektywna, bo podszyta osobistą sympatią do autora, którego uważam za (co się tak często nie zdarza) jedną z bardziej nietuzinkowych osób, jaką spotkałem na ścieżkach mojego życia. Panie i Panowie – „Aleja Burz…”
Kilka, może kilkanaście tygodni po naszym spotkaniu, przyszła do mojego biura zaadresowana na moje nazwisko szara paczka. Po rozpakowaniu – surprise – Aleja Burz…

Pierwsze moje wrażenia – napisałem to na fejsbuku, były pozytywne. „Dojechałem do „Czarnego lasu”. No, no, zaczyna być nieźle, bo dostałem gęsiej skórki, a sama opowieść przypomina mi trochę „Skiroławki” – mojego mistrza – Nienackiego. Potraktuj to Janusz jako bardzo wielki komplement. Mam też pewne uwagi, ale te opiszę po skończeniu książki”…

Podsumowując książkę należy zadać pytanie: czy warto? Tak, warto. Mimo braków warsztatowych, ta pozycja ma jedną wielką zaletę; ona czyta się sama. A nie jest to takie oczywiste, nawet w przypadku „okrzyczanych” pisarzy – powinienem napisać: ludzi piszących książki 🙂 Poniżej zamieszczam pełną recenzję..

Okey. Na początku napiszę, że jest to moja pierwsza recenzja (napisana w styczniu AD 2017). Nie zamierzam podpierać się jakimiś pseudonaukowymi dywagacjami, ale spróbuję napisać tak, jak mi serce podpowiada.

Przede wszystkim książkę przeczytałem jednym tchem, a to mi się rzadko zdarza. Najczęściej czytam po 2-3 pozycje naraz, a często w ogóle nie kończę. Ostatnio udało mi się to przy lekturze „Sahary” autorstwa Cizia Zyke – jak widać – mam trochę specyficzny gust 🙂

Jakie są największe atuty powieści?
Akcja książki dzieje się w kilku miejscach na świecie – w Polsce, Izraelu, Francji, Anglii, Niemczech. Ale z czystym sumieniem można stwierdzić, iż dla autora największym cudem świata, że tak napiszę za Nienackim – „jego kochanym kurwidołkiem”, jest mała dziura powiatowa – miasteczko Chyloń. I w tamtym miejscu, gdzieś na pograniczu Suwalszczyzny i Mazur, przebiega akcja powieści, tam ostatecznie splatają się wszystkie nitki. To tam grasuje „Zapiór” (gratulacje autorze), i to tam dzieje się jeden z najbardziej wzruszających fragmentów powieści – chwila, gdy księżna Zyta Letowtt-Vorbeck odnajduje swoją młodość w pałacowym hallu. Do tego znakomicie opisana mentalność mieszkańców tego regionu – gdzie stereotypowy mężczyzna powinien mieć mocny łeb i „dzwonić w nocy potrafić”, a jeżeli nie bije – to nie kocha.
Dochodzimy do seksu… Po opisach widać, że autor zna i lubi kobiety. Seks opisany w książce jest prawdziwy – gorący, wilgotny i brudny. Czytając, miałem wrażenie jakby opisywane postacie były koło mnie – takie prawdziwe – świat gdzie smród jest smrodem, ale słodycz słodyczą. Świat – gdzie gówno nie pachnie fiołkami…

A teraz wady. Nie wiem jakie intencje przyświecały autorowi, by zamieścić napisany po francusku wstęp. Totalnie bez sensu moim zdaniem. Również w treści są wstawki po angielsku, które moim zdaniem powinny być przetłumaczone. Czcionka książki, imo, jest za duża. Osobiście czuję niejaką dysharmonię i zmniejszyłbym ją o punkt albo nawet 2.
I największa wada tej książki – korekta. Książka została wydana w systemie „self-publishing”. O ile wiem, na tych platformach jakaś korekta jest. Tego, kto czuwał nad poprawnością językową postawiłbym pod murem za zbrodnię na języku polskim. Totalny shit. Literówki, błędy w składni, ale przede wszystkim interpunkcja. Kilka razy musiałem zamykać oczy i trawić od początku treść przekazu. To mój najpoważniejszy zarzut.

Co do samej treści, w zasadzie autor wyszedł z tarczą. Mimo skomplikowanych powiązań między bohaterami, akcja trzyma się kupy. Najbardziej uderzyła mnie scena gwałtu na kelnerce. Naprawdę dobry opis wymuszonego stosunku, a później gwałtu analnego, niezły przerywnik w postaci wina, fatalnie zakończony opisem niby gwałtu oralnego. Szanowny autorze; nie wydaje mi się, by w takiej pozycji można przeprowadzić gwałt na ustach kobiety, a już określenie „poczuła ogonek w ustach” sprowadził tę czynność do jakiegoś kuriozum.
Niepotrzebny był również tak długi wywód Pauli podczas babskiego spotkania w pałacu Łucji. Odrealniło to trochę sytuację, bo mimo że rozmowy o seksie są elementem męskich  i kobiecych spotkań, raczej nikt nie wygłasza podczas nich tyrad – a’la instrukcja ars amandi.

Podsumowując ten opis zadam pytanie, czy warto sięgnąć po pozycję Janusza Z. Sawickiego?

Tak. Choćby tylko dlatego, że w chwili między jawą a rzeczywistością, gdzieś na granicy snu, pod powiekami cały czas majaczyły mi postacie pięknej Łucji, Ciemieniewskiego, Zapióra, Zygmunta Grabowskiego. Przez chwilę znowu byłem w Izraelu i przypomniałem sobie jak robiłem zdjęcia dokładnie pośrodku rozszalałego żydowskiego i arabskiego żywiołu w Jerozolimie.

Czy można było tę książkę napisać lepiej? Tak. Przede wszystkim korekta i zmniejszenie objętości. A gdyby do tego dodać część „Opowieści paryskie” (You know, Janusz, what I am talking about), to przy dobrej promocji, mogłaby być to pozycja o której w Polsce byłoby głośno…
A teraz, Janusz Z. Sawicki, mam nadzieję, że nie wywalisz mnie z grona znajomych 🙂

PS Za tekst:
– Którędy do wu-ce?
– Monsieur, pójdzie pan korytarzem do końca i skręci w lewo. Są tam drzwi z napisem „Gentleman”, ale mimo to niech pan wejdzie… – kapelusz z głowy. Kupuję na przyszłość, znam kilku doskonałych adresatów tej sentencji 🙂

PPS I tu również kłania się korekta – w oryginale jest „gentelman”.

PPPS „Aleja burz” – tytuł to creme de la creme.