Tak jak napisałem w poprzednim wpisie, do San Marino dotarłem około godziny 21.30. Nad moją głową widzę napis „TERRA DELLA LIBERTA” – a znaczy to: „ZIEMIA WOLNOŚCI”. Nie wiem czy wiecie, San Marino to najstarsza republika świata. Zatrzymuję się przy znaku pokazującym granicę państwa i nastawiam w gps-ie adres mojego hostelu. Jest już około 22.00 jak dojeżdżam na miejsce i… I nic… Jestem w szczerym polu. Kręcę się po całej okolicy i szukam…Niestety hostelu widmo nie udaje mi się znaleźć. Zdesperowany zatrzymuję się przy małej knajpce, ale jej pracownik też nie potrafił mi pomóc. I co tu teraz zrobić? W końcu postanowiłem jechać na zamek, na nocne zwiedzanie miasta. Powoli jadę w górę, by zaparkować przy murach miejskich. Wchodzę w obręb starego miasta przez pochodzącą z 1361 roku bramę – Porta San Francesco. Mimo, że jest już po godzinie dziesiątej, cały czas na małych uliczkach kręci się sporo ludzi, a nawet są otwarte niektóre lokalne sklepiki. W pewnej chwili słyszę dźwięki muzyki. Wchodzę… i udało mi się załapać na ostatnie pół godziny koncertu muzyki klasycznej.
Mimo późnej godziny, sala była zupełnie zapełniona. Niestety koncert szybko dobiegł końca, a więc po chwili trzeba było wyjść i szukać innych atrakcji…
Niesamowite jest San Marino. Włóczyłem się po nim prawie 4 godziny, oglądając co tylko się da. Około 12 w nocy miasto prawie opustoszało. Przemieszczam się w górę. Przystaję obok Muzeum Wampirów. Przyglądam się przez szybę postaciom z krwią na ustach. Mam wrażenie, że jedna z figur się poruszyła. Brrr – wyobraźnia płata mi figle. Tuż za plecami przelatuje nietoperz, a ja czuję, że ciarki przebiegają mi w okolicy krzyża. Idę teraz wzdłuż murów. Niski murek, trochę ciemnawo, a z drugiej strony kilkudziesięciometrowa przepaść. Lepiej nie wybierać się tam po spożyciu :). Podobno w San Marino (stolicy państwa) mieszka 5000 ludzi, ale o tej porze nikogo już nie widać. Siadam na ławeczce i rozmyślam o historii tego mini, zajmującego około 1/8 powierzchni Warszawy państwa. Jest to najstarsza republika świata. Założona w 301 roku przez legendarnego kamieniarza Marinusa. Według tradycji, ukrył się on przed prześladującym chrześcijan Rzymem na najwyższym wzgórzu miasta – Monte Titano, gdzie następnie założył małą wspólnotę chrześcijańską. Na jego pamiątkę wzgórza te nazwano Ziemią San Marino, a potem przekształcono ją w Republikę San Marino. Niepodległość republiki została oficjalnie uznana w 1631 roku. W 2008 roku tutejsza starówka została wpisana na listę światowego dziedzictwa przez UNESCO. Jest już po pierwszej w nocy, a nadal panuje bardzo przyjemna temperatura. San Marino słynie ze szczególnie sprzyjającego klimatu. Po drodze mijam kolejkę linową, którą za drobną opłatą można zjechać do położonego niżej miasta. Powoli idę do samochodu, którym następnie zjeżdżam na upatrzony wcześniej parking, zwijam się w kłębek na tylnym siedzeniu i próbuję zasnąć…
Podróżowanie na własny rachunek jest moim zdaniem najciekawszą z możliwych form zwiedzania. Przede wszystkim jesteśmy cały czas w kontakcie z tubylczą ludnością. Nie oglądamy świata zza szyby autokaru, lecz wtapiamy się w otaczającą nas przestrzeń. Jednocześnie mamy dużo większe możliwości wyjścia poza utarte szlaki, zobaczenia świata inaczej… Minusem są zdarzające się czasem jakieś dziwne i nie zawsze przyjemne niespodzianki. Przypomniało mi się, jak kiedyś koczowałem na lotnisku w Budapeszcie… Zimno i niewygodnie, a hali odlotów tylko ja i ptaki… Niczym w jakimś apokaliptycznym mirażu 🙂 Ale wszystko płynie, a więc i ta noc upłynęła…
Rankiem, parę minut po 6 budzą mnie przejeżdżające samochody. Krótka poranna gimnastyka i znowu jadę w kierunku starego miasta. Najpierw wszedłem do pierwszej z brzegu toalety, mieszczącej się co ciekawe w murze miejskim. Na szczęście jest bardzo czysta i jest w niej również ciepła woda. Jako tako odświeżony ponownie udaję się na starówkę. Zwiedzam Zamek Castello Della Guaita (wstęp 10 E ). Niesamowite – jest to najwyżej położony punkt miasta, a ja czuję się niczym w jaskółczym gnieździe.
Zamek jest niewielki i po około godzinie wracam do samochodu. Zwracam uwagi na niezwykle zgrabne tyłki mijających mnie kobiet. No tak, skoro pół dnia biegają one z góry na dół i z dołu do góry, to w sumie nie ma się co dziwić 🙂 Ponownie przechodzę obok Muzeum Wampirów. Teraz skóra mi nie cierpnie 🙂 Ponieważ minęła 9.30 można wejść do środka i obejrzeć Bazylikę San Marino. Jest bardzo skromna, zwłaszcza porównując ją do bogato zdobionych kościołów włoskich. Szybko robię kilka zdjęć i wychodzę.
Jestem bardzo zadowolony, że zobaczyłem te piękne państwo – miasto. Mimo niewielkich rozmiarów obiekt należy do kategorii kultowych.
Podsumowując: mężczyzna powinien spłodzić dziecko, wybudować dom, zasadzić drzewo… i zobaczyć San Marino… 🙂
A teraz na mnie już czas. Teraz kieruję się do następnej perły, tym razem położonego w regionie Emilia-Romania, historycznego miasta Ravenny. Miasta, które odcisnęło olbrzymie piętno na historii nowożytnej Europy, a znajdujące się w nim zabytki należą nie tylko do Włoch, należą do całej naszej cywilizacji…
Ale o tym przeczytacie w następnym reportażu… 🙂