…
Parafrazując pewne przysłowie, napiszę; jak jest lato, to trzeba gdzieś pojechać… 🙂 I ja również mając kilka dni wolnego postanowiłem gdzieś się wybrać. Po namyśle stwierdziłem, że fajnie byłoby pojechać bałtyckim wybrzeżem – np. z Ustki do Helu…
Kilka dni przed wyjazdem próbuję kupić bilet na pociąg lub autobus. Niestety bezskutecznie. Za każdym razem słyszę odpowiedź, bym próbował bezpośrednio w pojeździe. Cóż, jak się zdaje rowerzyści to nie jest klient dla polskich przewoźników…
Wieczorem około 10, jadę rowerem na autobus, który bezpośrednio jedzie do Ustki. Niestety, nie ma szansy, autobus nie ma możliwości przewozu rowerów. Nad ranem, przed godziną czwartą, ponownie wyruszam na dworzec – tym razem kolejowy. Okazuje się, że pociąg opóźniony jest ponad godzinę. Po półtoragodzinnym oczekiwaniu, w końcu przyjeżdża, a ja po zapytaniu kierownika pociągu o możliwość przejazdu z rowerem (a nie jest to takie oczywiste) wsiadam do wagonu. W Warszawie kolejarz prosi mnie, bym przeszedł do wagonu, który ma miejsca przeznaczone do przewozu rowerów i w tym wagonie dojeżdżam do Gdyni. W Gdyni kupuję bilet do Słupska, a w Słupsku do Ustki. Te pociągi są już przystosowane do przewozu rowerów. Około godziny 3 po południu dojeżdżam do stacji kolejowej Ustka.
Na dworcu kolejowym w Ustce widzę taki – niezbyt już często spotykany widoczek. Ta Polska już zanika. Przy okazji chciałbym odesłać do innego miejsca w Polsce. Do napisanego kilka lat temu podczas pobytu w szpitalu w Piszu reportażu – o Mazurach – takich jakie były kiedyś, a których już niedługo nie będzie… http://lifeistravel.eu/pobyt-w-szpitalu-w-piszu-czyli-o-swiecie-ktory-juz-znika/
Ponieważ jest dosyć późno, po chwili wsiadam na rower i ruszam w stronę Łeby.
Jadę fajną traską rowerową – tzw. EuroVelo. No dobrze, może ta trasa nie jest idealna, ale nie ma na niej samochodów, a to jest bardzo ważne.
Tak jak napisałem, trasa EuroVelo nie jest idealna. To był chyba jedyny drogowskaz, który spotkałem podczas całej drogi.
Jezioro Gardno nie jest zbyt duże, a więc w miarę szybko przejeżdżam obok i kieruję się w stronę leżącego nieopodal większego brata – jeziora o nazwie Łebsko. Tak gwoli kronikarskiego obowiązku, muszę napisać, że w Rowach, EuroVelo wchodzi na teren Słowińskiego Parku Narodowego, a drogę zagradza nam bramka, na której należy uiścić opłatę w wysokości 6 złotych.
Za Klukami odbijam na torfowiskowy rezerwat przyrody – Bagna Izbickie. Trochę obawiam się tej części trasy, ale napotkany rowerzysta zapewnia mnie, że można bez problemu przez nią przejechać. Niestety już po chwili okazało się, że „można przejechać” było eufemizmem, ale można rower przepchać… 😀
Na dodatek po około 30 minutach mojej „pieszej pielgrzymki” zaczyna padać, a do tego miejscowe komary chyba dostały misję pt. „zjeść Mirosława”… Zarzucam na siebie przezornie zabraną jednorazową pelerynkę przeciwdeszczową made in PRL, i jadę – znaczy pcham rower dalej… 😀
Leje, komary gryzą, lecz nie narzekam. Rozkoszuję się miejscem, rozkoszuję się drogą i rozkoszuję się wolnym czasem na łonie natury. Po przebyciu tak mniej więcej około 5 kilometrów, ponownie wsiadam na rower i nagniatam w stronę Łeby. Powolutku zaczynam rozglądać się za miejscem na nocleg. Wreszcie znajduję plac, który wygląda jak opuszczone pole namiotowe. Rozbijam namiot w miarę niewidocznym miejscu i idę spać. To był piękny dzień…
Rano całkiem rześki wstaję, myję zęby, jem skromne śniadanie, po czym ruszam w stronę Łeby. W Łebie kupuję rzecz niezbędną na wyprawach, a którą zapomniałem zabrać z domu, tj. spray na komary i tak zaopatrzony nie boję się już niczego i ruszam dalej w drogę. Dla oszczędności energii wyłączam mapę w telefonie, po czym… moja wspaniała cecha, gubię się 😀 W nagrodę trafiam na jakąś zabitą dechami wioskę, gdzie próbuję pyszne piwo (tylko 2 łyki) z lokalnego browaru. Piwo oczywiście kupuję i wracam na szlak. Ta miła przygoda kosztowała mnie około 10 km jazdy… I ♥ it 🙂
Jadę przez pola i lasy, omijam kałuże. Staram się uważać. Od lat używam butów rowerowych z systemem sts – czyli zintegrowane podczas jazdy z rowerem. System jest bardzo fajny, tylko nie w przypadku wywrotki.
Kilka kilometrów przed Białogórą wjeżdżam na dukt leśny i taką leśną ścieżką dojeżdżam aż do Dębek, gdzie loguję się na polu namiotowym. Po zapłaceniu 22 zł za pobyt + 7 zł za prysznic, idę coś zjeść. Dębki – to miejsce jest w miarę dobrze zaopatrzone w punkty gastronomiczne i każdy znajdzie tam coś dla siebie.
Jak widać na powyższym zdjęciu, moja droga nie zawsze była komfortowa. Niedogodności wynagradzały mi piękne widoki i radość z przebywania na łonie natury…
A przed zachodem słońca wybrałem się pospacerować po bałtyckiej plaży i to było ekstra bonusem tego dnia. Nie wiem jak Wy, ale ja kocham nasze morze. Tyle razy nad nim byłem i zawsze jestem nim oczarowany.
Rano pełen nowych sił wstaję i ruszam dalej. Tym razem moim celem jest położona na Mierzei Helskiej miejscowość Kuźnica. Plan jest prosty; dojeżdżam, jem coś, piję piwko i cieszę się życiem – czytaj nic nie robię 🙂
Przed wyjazdem z Dębek jem śniadanie w małej oferującej ryby budce – w sieci smażalni szprotek – Fiszka. Nie powiem, rybki przyrządzone a’la frytki, były całkiem smaczne i mogę to miejsce ze szczerym sumieniem polecić…
Dzisiaj dzień zapowiada się bardzo lajtowo. Do przejechania mam niecałe 40 km. Szybko mi droga schodzi. Jadę przez Karwię, Cetniewo, Władysławowo, z którego wjeżdżam na Półwysep Helski. Po chwili zatrzymuję się. Podziwiam dziesiątki kolorowych ptaków na powierzchni Zatoki Gdańskiej. Są to mniej lub bardziej uzdolnieni kitesurferzy i windsurfingowcy. Piękny widok, a umiejętności niektórych naprawdę robią wrażenie…
Wyglądają trochę jak kolorowe ptaki na niebie. Niestety mam tylko telefon i kamerkę gopro, więc moje zdjęcia nie oddają dramaturgii tego widoku. Kiedyś muszę się tam wybrać z moją lustrzanką 🙂
Po chwili jadę dalej. Mijam gwarne kempingi w Chałupach i po jakimś czasie dojeżdżam do Kuźnicy. Niestety, nie mogę znaleźć żadnego pola namiotowego. Zastanawiam się, czy nie rozbić się na dziko? Jednak rezygnuję z tych planów ze względu na wszechobecne tabliczki z zakazem biwakowania. Wracam do Chałup i loguję się na polu namiotowym.
I… to był największy błąd tego wyjazdu. Nie polecam. Grupy hałaśliwej młodzieży dosłownie sterroryzowały te miejsca. Ja rozumiem; młodość, zabawa, alkohol… Ale wycie muzyki na cały regulator do 3 rano, to trochę się wymyka z przyjętej normy. Wydaje się, że zarządcy tych pól namiotowych to są tzw. Janusze biznesu, nie dbający w ogóle o porządek na administrowanych przez siebie miejscach odpoczynku. Teraz wiem, że trzeba mi było jechać w stronę Gdyni, zwłaszcza że pociąg do domu miałem dopiero po południu następnego dnia… Tak czy tak, jak najdalej od takich miejsc…
Ale nagrodą była piękna i prawie pusta plaża w Chałupach.
Teraz trochę podsumowań. Sam wyjazd zajął mi wraz z dojazdami 4 dni, na rowerze spędziłem 3, podczas których przejechałem prawie 200 km – licząc oczywiście z nadłożeniami, które zrobiłem z własnej woli lub z woli losu… 😀
Koszt wycieczki, włącznie z biletami kolejowymi, noclegami i wyżywieniem zamknął się w kwocie 550 zł. I na koniec; jeszcze raz bardzo, ale to bardzo polecam. Taki wyjazd jest w zasięgu większości z nas, a wrażenia są niezapomniane 😀
A jeżeli macie jeszcze chwilę, zapraszam na krótki filmik z wyprawy…
…