Na następny dzień niespiesznie wstaję i idę na śniadanie. Znowu english breakfast. No cóż, orgia smaków to nie jest. Szybko konsumuję i jadę. Dzisiaj mam w planach dotrzeć do miejscowości Polis i zobaczyć słynną skałę Afrodyty. Wyjeżdżam około 10 i kieruję się w stronę Larnaki. Po drodze chcę przystanąć przy słonym jeziorze słynącym z nieprzebranych ilości flamingów okupujących jego płytkie wody.
Niestety flamingi okupują jezioro tylko w zimie. Sam zbiornik napełnia się wodą w zimie, a latem prawie zupełnie wysycha. To była połowa maja, myślę, że dzisiaj – w lipcu – wody już nie ma. I aby do zimy… 🙂
Następnym punktem podróży były „grobowce królewskie” w Paphos. Dlaczego napisałem w cudzysłowie? Dlatego, że w grobowcach tych nie spoczął żaden król. Ale dajcie mi chwilę, mamy do przejechania 140 km. Wyjeżdżając z Larnaki mijam mały kościółek, przy którym postanawiam się zatrzymać. I to był strzał w 10-tkę. Okazuje się, że obiekt ten pochodzi z V wieku naszej ery. V wiek!!! No przecież to jest 1600 lat temu. Tereny dzisiejszej Polski pogrążone wtedy były jeszcze w mrokach historii. Wyobraźcie sobie – czas upadku Imperium Romanum, czas „czarnej nocy” w opuszczonej Europie, na Słowiańszczyźnie rządziły wiecie, a na Cyprze stawiają kościoły… Akurat trafiłem na ekipę telewizyjną i ojcowie byli tak zaaferowani, że nie zwracali uwagi na jeszcze jednego człowieka z aparatem, który kręcił się dookoła…
Obecny kościół został zbudowany w XI wieku, ale na ruinach obiektu z V wieku. Kościół nazywa się Panagia Angeloktistos, a oznacza to: „zbudowany przez anioły”.
Ale czas pogania, trzeba jechać dalej. Na krótką chwilę zatrzymuję się przy przydrożnym barze, by wypić kawę. Przy okazji, po raz pierwszy w życiu widzę kwiaty kaktusa. Piękne są…
Cały czas jadę nadmorską drogą. Na wszelkich wyjazdach staram się zbaczać z głównych tras. Nie spieszę się i chłonę tyle, ile jest to możliwe.
Mijam baloty. Takie same jak w Polsce, nawet kolor słomy jest identyczny. Jednak po chwili dojeżdżam do plaży. Te plaże są inne niż u nas. Bardziej skaliste, nieprzyjazne – niż te nadbałtyckie. Ich kolor jest intensywnie żółty. I morze, mimo że cieplejsze, o wiele bardziej groźne. Fale wysoko rozbryzgują się na przybrzeżnych skałach. Niejeden żeglarz przekonał się jakie te skały są ostre i jak zazdrośnie chronią brzeg przed dostępem obcych…
Dojeżdżam do Paphos, następnie do nekropolii, przy której parkuję. Bilet wstępu kosztuje (o ile mnie pamięć nie myli) 3 euro. W zasadzie sam cmentarz nie jest zbyt ciekawym obiektem. Ot takim z rodzaju – wejść, zaliczyć i wyjść. Tak naprawdę nie pochowana jest tam żadna osoba królewskiego rodu, a tylko możnowładcy. Kompleks składa się z około 100 obiektów, a groby datowane są nawet na IV wiek p.n.e. Używany był do III wieku n.e.
Ale trzeba przyznać, że cmentarzysko jest pięknie położone i duchy zmarłych mają niewątpliwie dużą radochę, gdy spoglądają na piękny anturaż otaczający ich miejsce spoczynku. Zresztą zobaczcie sami…
Na koniec mały zgrzyt – trochę niepasujący tu wizualnie „powiew nowoczesności”.
Po tych „śmiertelnie” poważnych atrakcjach postanawiam zjeść mały obiad. Okazuje się, że w restauracji łatwiej jest dogadać się po rosyjsku niż po angielsku. Ogólnie można śmiało powiedzieć, że Rosjan jest wszędzie od zatrzęsienia. A w Izraelu język rosyjski stał się jednym z dominujących. Również Cypr jest ulubionym miejscem pobytu wielu z nich.
Tym razem zamawiam jagnięcinę… Lubię tą cypryjską kuchnię…
Po obiadku ruszam w stronę Polis. Dzisiaj plan nie jest może zbyt ambitny – chcę zobaczyć tzw. skałę Afrodyty…
Zatrzymuję się jeszcze na chwilę przy przydrożnym straganie, gdzie za jakieś śmieszne grosiki kupuję dosyć sporego arbuza, a przy okazji strzelam fotkę pobliskiej plaży.
Kawałek za Paphos wjeżdżam na autostradę i trochę przyśpieszam. Chyba oswoiłem się już z ruchem lewostronnym, gdyż osiągam moim wehikułem zawrotną prędkość 140 km/h… i wpadam na patrol policji drogowej… Ufff, udało się. Nie było mi pisane tym razem zapłacić mandat. Ale od tej pory zacząłem się pilnować z prędkościami 🙂
Po jakimś czasie wjeżdżam w góry. Temperatura wyraźnie ochładza się, a ja i mój dzielny pojazd wspinamy się na wysokości… Na chwilę zatrzymuję się i robię zdjęcie pięknej panoramy rozpościerającej się pode mną.
Po około pół godzinie docieram do Polis i kieruję się w stronę „łaźni Afrodyty”. Kończy się asfaltowa droga, ale nie rezygnuję i wspinam się mozolnie w górę. Niestety po chwili droga uniemożliwia poruszanie się czterema kółkami i dalej można już tylko terenowymi quadami lub na pieszo. Zrobiłem po tych dróżkach może z 3 – 4 kilometry spacerkiem i wiecie co; jest to piękne miejsce na 2 – 3 dniowy pieszy trip z namiotem. Zwłaszcza przed sezonem, gdy jest jeszcze mało turystów. Bo w sezonie… wybaczcie za użyte sformułowanie, ale to może być prawdziwa masakra. A teraz niech przemówią zdjęcia…
Niestety słońce zaczęło podążać na swoją nocną drzemkę. Jeżeli przyjrzycie się uważnie powyższemu zdjęciu, dostrzeżecie księżyc. Na koniec tej wycieczki odwiedziłem jeszcze tzw. łaźnie Afrodyty.
Wiem, naprawdę wiem, że nie powinienem, ale ponieważ byłem sam, wskoczyłem do tego zbiorniczka. Nie zauważyłem co prawda, bym stał się przystojniejszy, ale może ta woda działa tylko na kobiety 😀 😀
Upajając się zapachem oleandrów, powoli skierowałem się w stronę samochodu. Aha, gdzie jest ta skała Afrodyty? No tak, przecież przyjechałem tu, specjalnie po to by ją zobaczyć… Mity mówią, że Kronos, chcąc się zemścić na ojcu Uranosie, odciął mu przyrodzenie i wrzucił do morza. W miejscu gdzie upadło, woda spieniła się, a z piany wyszła bogini miłości – piękna Afrodyta. Mity mówią także, że każdy kto weźmie kąpiel w okolicach skały Afrodyty, otrzyma błogosławieństwo wiecznego piękna.
Ale mnie pozostało tylko wspomnienie z kąpieli w łaźni Afrodyty. Niestety samą skałę ze względu na brak czasu musiałem sobie odpuścić. Ale sfotografowałem dla Was bardzo podobną. A może to jest prawdziwa skała Afrodyty, ta niedaleko łaźni? Bo przecież czy Bogini – prawdziwej kwintesencji kobiecości, chciałoby się biegać tak daleko?
Tym razem już autostradą wróciłem do mojego hotelu, do którego dojechałem późno w nocy. W ten oto trochę leniwy lecz bardzo przyjemny sposób spędziłem drugi dzień mojego pobytu na Cyprze. Ale następny artykuł będzie już na poważnie. Pojedziemy do tureckiej części wyspy…