„Spisek założycielski. Historia jednego morderstwa” Piotr Wroński

0
158


„Spisek założycielski. Historia jednego morderstwa” autorstwa Piotra Wrońskiego – to pozycja szczególna. Autor, były esbek, porusza od kuchni pracę peerelowskiej Służby Bezpieczeństwa, instytucji, która „divide et impera” w Polsce Ludowej. Książka napisana jest wartkim językiem i czyta się po trosze sama. Mimo że autor we wstępie zastrzega się, iż nie ma żadnych odniesień do osób istniejących, postacie są tak wyraziście opisane, że, zwłaszcza dla mojego pokolenia, nie może być wątpliwości, kto jest kim. Zresztą z samej okładki złowrogo spogląda na nas „cień” gen. Kiszczaka.
Akcja powieści zaczyna się w latach 70-tych, ale najważniejszy jest okres od roku 1980 do 1984 – daty śmierci ks. Popiełuszki.
Narrator, były kpt. Grzegorzewski, prowadzi swoją opowieść z perspektywy człowieka, który odsiedział swoje, burza po zabójstwie ucichła, a on ukryty za bezpieczną anonimowością, spogląda na zgliszcza kraju – zgliszcza, do których w pewnej części się przyczynił.

Na uwagę zasługuje pogarda z jaką Narrator wyraża się o klasie robotniczej – głupich, „zapieprzających” od rana do nocy i nic nie mogących roboli. Społeczeństwo zostało podzielone – na tych, którzy są wrogami politycznymi, ale naszymi wrogami „dziećmi z alei róż”, i pozostałymi – plebsem, nic nie znaczącym mięsem armatnim, potrafiącymi mówić „konsumentami taniej paszy”.
Okrutne to, co teraz napiszę, ale czy ich życie (tych „konsumentów”) w czymś się zmieniło? Tak – teraz mogą krzyczeć, ale ich krzyk i tak nie zostanie wysłuchany…

Smaczkiem samym w sobie są nawiązania do filozofii, teologii, moralności. Rozważania o roli religii – również w świecie ateistów. Autorowi nie są obcy nie tylko Kant, Lenin i Marks, ale i teolodzy chrześcijańscy. Dla mnie było to na tyle ciekawe, że tę liczącą ponad 300 stron pozycję przeczytałem w dwa ostatnie wieczory.

Jak zakładałem tego bloga, postanowiłem, że tu – w tym miejscu, nigdy nie będę pisał o polityce. Ale czasem się nie da. Polityka jest częścią nas, otacza i pochłania… Cóż, nie wiedziałem też, że wpadnę na pomysł, by pisywać o literaturze, którą czytam… Cóż!

To któraś już z kolei książka, którą przeczytałem o tamtych czasach. Ale pierwsza tak dla mnie poruszająca od czasów „Wieży komunistów” Gadowskiego. Jeszcze autorzy się boją. Jeszcze nie wymieniają nazwisk. Ale ta tama się kruszy. Pojawiają się szczeliny, którymi nieśmiało przesączają się krople wody. Tego nie da się zatrzymać. Z drugiej strony, u wielu różnych autorów przewija się jeden wspólny wątek: destrukcyjny wpływ Służby Bezpieczeństwa PRL na losy kraju. Jej powiązania gospodarcze. I niestety, ten rozdział nie jest jeszcze zamknięty…
Afery: FOZZ, nie ukaranie głównych sprawców tamtych zbrodni, niejasne powiązania biznesowe… Przerażająca jest również skala infiltracji przez służbę bezpieczeństwa środowiska polityków, kleru, dziennikarzy i ludzi kultury, a za jej pośrednictwem również przez rosyjskie KGB. I niestety, także na dzień dzisiejszy, wielu, również z prawej strony polskiej polityki, czeka, może nawet z drżeniem serca, aż ktoś przyciśnie guziczek, który zrobi z nich marionetki…

Jakie mam przemyślenia po lekturze? Smutne przemyślenia. W głowie mi się nie mieści, jak można nazwać „ludźmi honoru” bandytów i morderców? Jak można tak powiedzieć, a potem z dumą rozpierać się na salonach i rościć sobie prawo do rządu dusz? No jak?
I niestety, nie jest to tylko ten jeden przypadek, ten, o którym zapewnie pomyśleliście.

Ale jest nadzieja. Tą nadzieją jest biologia. Tamto pokolenie jeszcze próbuje szczerzyć spróchniałe kły, ale ich czas się kończy. Owszem, jeszcze gryzą, owszem zostały ich szczenięta i owszem, stary wilk też potrafi ugryźć. Ale z każdym rokiem, z każdym uderzeniem wskazówki zegara są coraz słabsi.

Po wojnie secesyjnej, na podbitym południu zostali osadzeni żołnierze Unii. Po latach, dzieci tych żołnierzy były często lepszymi Południowcami, niż ci zasiedziali tam od lat. Amen.

Książkę można nabyć od 15 złotych, i polecam wszystkim, niezależnie od poglądów politycznych…