Dawno nigdzie nie byłem. Ostatnio moje życie wypełniała praca i tylko praca. By trochę uciec od szarej rzeczywistości, postanowiliśmy wyskoczyć na krótki rodzinny wypad weekendowy w Bieszczady. Dzisiaj za dużo nie będę się rozpisywał. Niech przemówią zdjęcia.
Chciałbym tylko Was ostrzec! Bieszczady są jak ekstra silny narkotyk. Kto je raz zobaczy, ten wpadł i nie ma dla niego ratunku 🙂
Przy okazji chcę zrobić coś, czego raczej nie robię. Chciałbym polecić zajazd „U nie całkiem świętego Pawła” – www.pawełniecałkiemswiety.pl
Pierwszy raz u nich byłem, ale jestem zachwycony ich serdecznością oraz pyszną kuchnią. Na pewno jeszcze wrócę 😉
A teraz zapraszam w Bieszczady…
Z Wielkiej Rawki wyruszyłem w stronę Krzemieńca. Krzemieniec (po ukraińsku Kremenec) leży na styku 3 granic – polskiej, słowackiej i ukraińskiej.
A tak wygląda szlak okiem kamery:
Pięknie, nieprawdaż. I to jest podstawowy powód, dla którego warto wybrać się w Bieszczady. Tam jest pięknie, tam człowiek się wycisza i tam można wejrzeć w siebie 🙂
Wieczorem pojechaliśmy do jednej z licznych stadniny, gdzie mój syn pojeździł konno.
Na następny dzień poszliśmy do… Chatki Puchatka. To najwyżej w Bieszczadach położone schronisko (1232 m) powstało w latach pięćdziesiątych jako wojskowy punkt obserwacyjny. W 1956 roku przejęło je PTTK, lecz dopiero od 1967 działa jako całoroczny obiekt z obsługą (tekst z przewodnika Bieszczady Pawła Lubońskiego). Słynęło przez lata jako ostatnia enklawa dzikich Bieszczad. Wodę dowozi się kanistrami, przez co nawet szklanka wody jest płatna, a herbata kosztuje 5 zł. W schronisku mieści się stały posterunek GOPR.
Jeżeli więc zastanawiacie się, gdzie można spędzić fantastyczny weekend, to teraz już wiecie. Tu zobaczyliście tylko mały wycinek Bieszczadów, ale oferują one dużo, dużo więcej.
Do zobaczenia na szlaku… 🙂
–